Cześć. Mam nadzieję, że wybrałam własciwą kategorię dla mojej sprawy. Jestem pierwszy raz na tego typu forum, proszę o wyrozumiałość.
Mam 18 lat i tak jak pewnie wiele osób w moim wieku, nie mam pojęcia, co zrobić z moją przyszłością. Przede mną decyzja o kierunku, na jaki pójść po ukończeniu szkoły średniej. Jest parę rzeczy, które mnie interesują i które mogłabym rozwijać, jednak problem tkwi w tym, że brak mi motywacji do rozwijania się, poświęcania się zajęciom. Co by mi nie przyszło do głowy, zaraz wymyślam ku temu kontrargumenty: moje cechy, które dysklasyfikują mnie do wykonywania tego; myśli, że się nie nadaję, czy wręcz zwykła niechęć. Wyczytałam kiedyś, że "jeśli ktoś naprawdę czegoś chce, to bez względu na przeszkody, i tak po to sięgnie". Obawiam się, że mnie jest może po prostu wygodnie tak jak teraz jest, tak nic nie robić, żyć płytko. Mimo, że mam świadomość, że chciałabym, by było inaczej. Chciałabym się rozwijać. Ale nie mogę, brakuje mi motywacji albo i chęci... Czasem już mam ochotę rzucić to wszystko i znaleźć jakąś pracę. Jednak przeglądam w internecie oferty i cokolwiek mnie nie zainteresuje, zaraz przeważają czarne myśli, że nie dałabym rady, nie mam wystarczających umiejętności. Nic nie umiem. Ta myśl jest najgorsza ze wszystkich, bardzo mnie dołuje, a co najgorsze, chyba jest w niej sporo prawdy... Fakt, nie mam zbyt wysokiego poczucia własnej wartości. Nie jest to pomocne, ani trochę. Nie mam też zbyt dużych ambicji. Te przejawiają się jedynie, gdy myślę o poniżającej pracy sprzątaczki czy kogoś tego typu; o tym, co miałabym komuś powiedzieć i jak spojrzeć w oczy, gdyby pytał, czym się zajmuję w życiu. Co ciekawe, poza tym, raczej nie przeszkadzałoby mi wykonywanie takiej pracy, byleby sama na siebie zarabiać...
Pewnie napisałam to wszystko dość chaotycznie... cóż, często sama się w sobie gubię i ciężko mi wynieść na wierzch to, co kotłuje się w środku. Będę wdzięczna, jeśli ktoś wymyśli dla mnie jakąś poradę, bo naprawdę z tym wszystkim mi ciężko i czuję się bezradna i niemal sparaliżowana własną bezmocą...